“Katastrofa Challengera” ukazuje obszerną historię podboju Kosmosu przez Stany Zjednoczone wieloaspektowo. Z jednej strony prezentuje rozległy zasób informacji niczym solennie przygotowane kompendium, a z drugiej wykazuje cechy narracji obyczajowej, kreśląc portrety kluczowych osób.
Wielostronicowy reportaż charakteryzuje się implementacją rozległego korpusu wiedzy z zakresu astrofizyki, inżynierii lotniczej i kosmicznej, polityki. Wyraziście zapamiętałam tzw. “komedię płytkową.” Kierownik projektu podsumował ją stwierdzeniem: “To straszna praca. Ludzie zajmujący się produkcją byli przerażeni.” Obawy, rzecz jasna, były uzasadnione. Wymogi postawione płytkom zmieniały się wraz z pojawiającymi się diagnozami opóźniającymi pierwszy lot. Tu istotnym wkładem w badania ich właściwości fizykomechanicznych podzielił się Tom Moser, który przykleił płytki do hamulców aerodynamicznych samolotów T- 38, przetestował je i na koniec skonstatował: “To nie powinno się wydarzyć.” Kształtowanie oraz mocowanie dziesiątek tysięcy delikatnych płytek było skomplikowane, żmudne i trwające kilka lat.
Pierwszy start wahadłowca Columbia wiązał się z wieloma zagrożeniami, ale droga powrotna była nie mniej obarczona nieznanym ryzykiem. Inżynierowie NASA przeprowadzili tysiące symulacji w tunelu aerodynamicznym, aby obliczyć siły oddziałujące na skrzydła lecącego statku kosmicznego. Ciekawostką było to, że gwałtowne zderzenie z gęstniejącym powietrzem spowodowało, że cząsteczki gazów zdysocjowały, tracąc elektrony i tworząc wokół Columbii powłokę zjonizowanej plazmy, która blokowała komunikację radiową. John Young (asystował mu BobCrippen) ostatecznie bezbłędnie i płynnie osadził wahadłowiec na pasie startowym. Wprowadzając do całokształtu nieco humoru, reporter dodał, iż gdy pilot wyszedł z orbitera, Pinky Nelson podobno pomyślał, że miał przed sobą człowieka zdumionego tym, że żyje.
Drugim wahadłowcem symbolizującym ducha pionierów Ameryki był Challenger nazwany tak na pamiątkę okrętu brytyjskiej Królewskiej Marynarki Wojennej, który odbył pierwszą w historii wyprawę oceanograficzną. Dziewiczy lot promu odbył się 4 kwietnia 1983 roku. Przed jego lotem zespół inżynierów sprawdzał stan rakiet nośnych na paliwo stałe po drugiej misji Columbii, które spadły na spadochronach do Atlantyku. Technicy już wtedy zauważyli anomalię, a mianowicie jedna z uszczelek typu O-ring była poważnie uszkodzona. Raport jednak w obliczu innych problemów nie zyskał wysokiego priorytetu. Co więcej, analitycy Wigginsa ocenili, że poszczególne rakiety doświadczają awarii raz na 34- 59 startów, ale komitet ds. bezpieczeństwa promów kosmicznych bez skrupułów odrzucił te wnioski, nawołując do optymizmu i zniekształcając znacząco te liczby.
Sprawa O- ringów ciągnie się przez wiele stronic - aż do śledztwa w sprawie katastrofy Challengera. Nim jednak dojdziemy do tytułowej kwintesencji dzieła, zapoznamy się z przebiegiem innych, ekscytujących, zaskakujących misji kosmicznych. Jedną z nich stanowi polowanie na utracone wcześniej satelity. Tom Moser wykazał się pomysłowością, projektując w kilka miesięcy Stingera, czyli pięciometrową stalową włócznię otoczoną okrągłą klatką, a jej skutecznym operatorem został Allen- jeden z załogi Discovery. Złapanie obiektów po wielogodzinnych zmaganiach wyniosło NASA na pierwsze strony gazet jako instytucję, dla której przekraczanie granic to czynność rutynowa.
Adam Higginbotham zadbał o szczegóły, opisując kompleksowo etapy konstruowania rakiet oraz sporządzania paliwa. Kotwiczące w moim umyśle były wzmianki o tym, że mieszanka paliwowa wyróżniała się taką lotnością, iż jedna iskra spod buta na podłodze fabryki spowodowałaby katastrofalną eksplozję (niezbędne było specjalne obuwie ochronne).
W największym stopniu utkwiła mi w pamięci postać Rona McNaira. Był to fizyk i astronauta NASA, który zginął w katastrofie wahadłowca Challenger w 1986 roku. Specjalizował się w fizyce laserowej. Pokonując rasistowskie deprecjonowanie własnej wartości, przeszkody, piął się po szczeblach etapów edukacyjnych pracowitością, ambicją, sumiennością. Uzyskał doktorat z fizyki w Massachusetts Institute of Technology (MIT) z determinacją mogącą zainspirować nawet tych z ulotnym zapałem i kruchym entuzjazmem.
W śledztwie prowadzonym celem dokładnego wyjaśnienia okoliczności katastrofy uczestniczył Richard Feynman- naukowiec, którego książkom zawdzięczam intelektualne podróże po areałach nieznanych mi zagadnień, a ponadto wzmożoną motywację do pozostania autodydaktą i przekraczania granic lęku przed wyzwaniami. Autor utkał portret noblisty sentymentalnie i oddając celnie jego temperament. “Feynman bardziej niż z sukcesów naukowych dumny był ze swojej umiejętności demaskowania podstępów i sztuczek.”
Opis prac Komisji Rogersa oraz innych zespołów uczestniczących w dochodzeniu wywołuje fale emocji podobne do tych, z którymi zmierzyć musieli się nurkowie przeczesujący wody oceaniczne w poszukiwaniu elementów statku kosmicznego i rakiet. Szczątki zanurzone były na ogromnym obszarze i dużej głębokości. Zatrważająca perspektywa wypłynęła po czasie, gdy wysnuto hipotezę, iż siedmioro członków Challengera mogło żyć do momentu uderzenia o taflę oceanu. Komisja Rogersa zawarła wnioski w 230- stronicowym raporcie, a ich treść była druzgocąca na miarę konstatacji, iż “przez ponad dekadę starano się zrobić zbyt wiele za pomocą zbyt skąpych środków.”
"Katastrofa Challengera" to prawdziwa uczta dla umysłu wprawiająca w podziw precyzją, erudycją i pasją. Stworzona została tak, iż można odczuć, jakoby samemu uczestniczyło się w opisywanych wydarzeniach. Skrupulatny research, przeselekcjonowane zbiory danych, dogłębna analiza i absorbująca, pouczająca opowieść – to cechy, które wyróżniają reportaż. Imponująca jest rozległość źródeł, jakie zostały wykorzystane. Adam Higginbotham wykonał pracę, która zasługuje na uznanie, toteż stawiam ocenę 10/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz